22/11/2025

BOXY DOSKONAŁE — duety Joëlle Léandre


Uprzedni świat, tuż popandemiczny. Przypadkowe spotkanie ze znajomym. Nieszczególna knajpa. Nijaka dyskusja o niczym.

Sport niezbyt: on interesuje się wyłącznie hokejem, ja średnio i naprawdę nie ma to żadnego związku z karygodną kwestią Joshuy Fossa w "Nagłej śmierci" ("Sudden Death", 1995). Polityka niezbyt: nie podzielam jego "poglądów", zbyt radykalnych itp. Teksty kultury to już w ogóle nic a nic: reprezentuje środowisko zmodernizowanych menów, dla których "toto" pozbawione jakiegokolwiek znaczenia i najwyżej świadczy o zniewieściałości.

Wszelako coś by trzeba by. Chwytanie się brzytwy. I tak mnie naszło idio(synkra)tycznie, iże się przyznam, że często słucham ostatnio Joëlle Léandre. Albo po prostu uległem nieposkromionemu nawykowi obnoszenia się z zachwytem? Tym bardziej, że tu i ówdzie się chwalił, iż ociupinkę podsłuchuje tego jazzu.

Zatem wyznaję. Popatrzył na mnie zdezorientowany, czemu się akurat nie dziwię, zareagowałbym podobnie przed kilkoma laty. Ponieważ zdążyłem już wniebowzięcia za sprawą muzyki Léandre przeżyć wielokrotne i nawet zamierzałem udostępnić jej fotografię na FB (co ostatecznie uczyniłem), przeto okazuję: oto Ona. Jego reakcja okazała się niezawodna:

— Ale to kobieta!

— Owszem — potwierdzam i cokolwiek skonfudowany tym wykrzyknieniem, reaguję równie stanowczo. — Jakiś problem?

— Na kontrabasie? Eee...

Tak oto temat został wyczerpany. Sączylimy browara. Zagadnął o czymś, chyba przytaknąłem i popatrzyłem za okno jak podczas egzaminu u prof. Bolesława Farona. Czyli on niby pyta, ja niby myślę.

Brak muzyki stawał się boleśnie nieznośny...


***

Joëlle Léandre nosi miano Pierwszej Damy Kontrabasu. Urodziła się w 1951 roku w prowansalskiej miejscowości Aix-en-Provence, równie urokliwej, co słynnej. Wykształcona klasycznie, doceniona przez samego Johna Cage'a, skoncentrowała się przede wszystkim na muzyce improwizowanej. Jest artystką, jak słusznie skonstatował Maciej Karłowski, "której udało się w męskim świecie improwizatorów sprawić [...], że płeć to [...] rzecz niemająca kompletnie żadnego znaczenia" (kontrabasistek w jazzie obecnie nie brakuje, zamierzam o tym się rozpisać). Występowała z najwybitniejszymi muzykami i wielu czeka w kolejce, by dostąpić tego zaszczytu. Z naszych załapali się np. Mikołaj Trzaska czy Rafał Mazur.

Fot. Claire Stefani; źródło — Wikimedia Commons.

Jej dyskografia liczy niemal dwieście pozycji. Mnie udało się uzbierać kilkadziesiąt, z czego teraz zaprezentuję jedną, wydaną przez Fundację SŁUCHAJ! [LISTEN! Foundation]. Mianowicie box doskonały, złożony z trzech CD — na każdym liderce partneruje inny muzyk. Duet to zresztą jej ulubiona formacja i każdorazowo się sprawdza. Także na "Strings Garden" (2018).

Kobieta jest tutaj ostoją. Mężczyźni się zmieniają. Goszczą w owym Strunicowym Ogrodzie o tysiącu rozwidlających się ścieżek. Ona — to całość, wszechświat, Macierz. Oni — pojedynczy trakt. Męski jest szlak, którym nas wiodą. Natomiast przemierzana przestrzeń jest żeńska. Wszędzie i zawsze. Dopełnia się to, przeplata, podmienia. I bywa, że żeński jest szlak, którym nas wiodą. Natomiast przemierzana przestrzeń jest męska. Wszędzie i zawsze. Tak w OKOło, tak w oKOŁO. Coincidentia oppositorum.

CD numer 1: "Trees"Léandre plus Bernard Santacruz na kontrabasie. Ona gra smyczkiem, on — palcami, rzadko odwrotnie. Współbrzmi to doskonale. A że dwa kontrabasy, to istne wyprawy w lasy. Tam, gdzie mrocznie szemrze i groźnie dudni. Muzyka jest głęboka i stabilna, momentami jednak popada w rock'n'rollowy pląs. Ponosi i roznosi. Prze.

CD numer 2: "Leaves"Léandre plus Gaspar Claus na wiolonczeli. Smyczki, smyczki, gdzieniegdzie kontrabas palcami. Muzyka nie utraciła nic ze swej intensywności. Dominują dźwięki przeciągłe, stąd bywa skrzekliwa, zawodząca, płaczliwa. Całość odmiennemu została podporządkowana nastrojowi: więcej tu melancholii. Lecz i ogień. Płomienie. Żarlist(n)ość.

CD numer 3: "Flowers"Léandre plus Théo Ceccaldi na skrzypcach i altówce (z nim nagrała wcześniej przynajmniej dwa albumy). Drzewom ani liściom nie brakowało technicznej perfekcji, jednak dopiero tu, pośród kwiatów, pojawia się specyficzna finezja. Delikatność. Miękkość. Czar. I brzmienie stało się bardziej zróżnicowane. Instrumenty mniej zdają się splecione, a bardziej oddalone, oswobodzone. Tańczą. Odkrywają w płatkach niebo zasmucone, rozkochane, niewdzięczne. Raj.

Jak odnotowała Glenn Astarita, wszystkie powyższe nagrania obywają się bez jakiejkolwiek elektroniki. Ta sprzyja wszak kosmicznym eskapadom czy apokaliptycznym nastrojom, tutaj z kolei zamierzano wyeksponować związek z Naturą, szacunek wobec Ziemi. Dlatego poprzestano na instrumentach drewnianych i strunowych. Niemniej recenzentka pominęła, że taka już estetyka Joëlle Léandre. Jej spektrum wyrazu jest programowo akustyczne. Wyjątki się zdarzają, lecz marginalnie.


PYTANIE ZATEM...

 ...czy Titus Welliver (ur. 1962), który w serialu występował w roli Harry'ego Boscha, także słucha jazzu? 🤔