05/02/2024

Yo-Yo Ma

 

Życzliwość, szacunek i porozumienie

Yo-Yo Ma w 2008 roku. Fot. Andy Mettler, ©World Economic Forum.  https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/deed.en

To, jak się zaczyna, jest równie ważne jak to, w jaki sposób się kończy. Na tę chwilę koniec wydaje się niedocieczony, lecz początek oczywisty. 

Cykl prezentacji tysiąca jeden wiolonczelistek i wiolonczelistów inicjuje najpopularniejszy spośród wybitnych i żyjących — Yo-Yo Ma (ur. 1955).

Dostąpił zaszczytów, jakich pozazdrościć mu mogą koledzy i koleżanki po fachu. Medale, wyróżnienia, nagrody (mnóstwo Grammy), doktoraty honoris causa i inne, na mocy czego zaliczony został do grona najbardziej wpływowych ludzi współczesnego świata. Już w dzieciństwie odnosił spektakularne sukcesy, m.in. współpracował z orkiestrą Leonarda Bernsteina. Potem w wieku dwudziestu czterech lat zabłysnął interpretacją Koncertu wiolonczelowego, op. 40 (1955) Geralda Finziego, wykonaną z Royal Philharmonic Orchestra pod dyr. Vernona Handleya. Odtąd na jego koncie przybywało nade wszystko płyt z klasycznym repertuarem; uzbierał ich niemal sto (część dyskografii, o reszcie niżej). Nie zamierzam tego referować  Sony systematycznie kusi nas jego "The Classical Cello Collection", wystarczy.

Mnie intryguje coś poważniejszego. Otóż Yo-Yo Ma, który otrzymał tytuł Posłańca Pokoju ONZ, uporczywie powtarza, że "kultura ma znaczenie". Orędzie owo głosi wszem i wobec, ostatnio w ramach dwóch niezwykłych programów: The Bach Project i Our Common Nature. Tym samym namawia nas do podwójnego kontaktu: z Innym(i) oraz z naturą. 

Pierwsze z tych spotkań służy dialogowi międzykulturowemu. Przez sześć lat Yo-Yo Ma odwiedził trzydzieści sześć miast i regionów na sześciu kontynentach, by skonfrontować sześć suit wiolonczelowych Jana Sebastiana Bacha z lokalną tradycją wokalno-instrumentalną. Godna pochwały inicjatywa. Za sprawą tym podobnych uobecnia się człowieczeństwo: usuwamy uprzedzenia, obcy staje się bliskim (bliźnim), poznajemy się i komunikujemy, dzielimy doświadczeniami, szukamy kompromisu, możliwe staje się współdziałanie, itd. Różnice kulturowe nie przeszkadzają a ubogacają, nie dzielą a inspirują. Jednoczą. Wszystko to wymaga cierpliwości, szacunku, życzliwości, odpowiedzialności, refleksji, zaufania, niemniej przywracamy szlachetną, acz cokolwiek zapomnianą ideę globalnej wioski. Wszyscy żyjemy we wspólnym świecie, który należy ocalić. 

I tu dochodzi do drugiego spotkania, pod dyktando bieżącego projektu. Oto zamiast uwięzienia w filharmoniach, amerykański wiolonczelista coraz częściej preferuje pobyt w plenerze. Występy nad brzegiem morza, na skraju lasu (w ostępach byłoby przesadą) bądź w parku, na łąkach umajonych, wzgórzach czy w dolinach, za dnia tudzież nocą, najlepiej w księżycowej poświacie lub pod gwiezdnym baldachimem. Nie chodzi tylko o to, by nasza muzyka rozbrzmiewała w takich miejscach, lecz również o to, byśmy potrafili  po takich koncertach lub w ich trakcie  wsłuchać się w szum wiatru, szept drzew i szelest liści, szmer strumienia czy rzeki, łomot fal morza czy oceanu, odgłosy zwierząt, śpiew ptaków i wszelkie oddźwięki przyrody, w tym deszcz, grom, echo, światło, ciszę i... ciemność, do której ostatecznie wszystko zmierza i przed którą się wzbraniamy. Byśmy usłyszeli wszechświat i poczuli się jego częścią. By na nowo zintegrować człowieka z naturą. By zaprzestać degradacji: tego, co wokół i tego, co w nas. Byśmy zadbali o przyszłość. 

Również przy tej okazji zazwyczaj wykonuje suity wiolonczelowe Bacha. Tak w ogóle rejestrował je trzykrotnie: w 1983, 1997 i 2017. Jego interpretacje należą do najczęściej odsłuchiwanych. Niektórzy uważają, że są przeceniane; jeden z blogerów stwierdził obcesowo: "the terribly over-rated" (Jack Evoniuk), inny nawet ich nie uwzględnił w swoim zestawieniu (Rolf Kyburz). Jednak w sondażu na najlepsze wykonanie suit Bacha, przeprowadzonym wśród specjalistów, zajmuje czołową pozycję. Ja zaś doceniam, acz mam osobistych faworytów; o nich kiedyś, w odległym kręgu.

Nie samą klasyką wszakże żyje. Nie stroni od repertuaru bardziej rozrywkowego. Występował wspólnie z Bobbym McFerrinem, Dianą Krall, Chrisem Bottim, Joshuą Redmanem i in. Promuje region Apallachia, uskuteczniając skoczny bądź dostojny bluegrass. Z racji swojego pochodzenia, nierzadko wykonuje utwory współczesnych kompozytorów chińskich, a jako lider The Silk Road Ensemble po prostu azjatyckich. Nagrywał też płyty z muzyką brazylijską oraz argentyńską. Zwłaszcza ta ostatnia, "Soul of the Tango" (1997, Sony Classical)  z dziełami Astora Piazzolli, powinna powszechnie przypaść do gustu. Niemniej i tak najpiękniejszą kompozycję wirtuoza bandoneonu wykonał wespół z pianistą Octaviem Brunettim. Znajdziemy ją na kompilacji "Appassionato" (2007, Sony Classical): to boleśnie zamyślone a jednocześnie przepełnione namiętnością "Soledad". I tak ten zawsze uśmiechnięty, pogodny artysta doprowadził nas do celu: samotności.

Zaiste, Yo-Yo Ma zaimponował mi dopiero albumem pt. "Solo" (1999, Sony Classical)Tutaj się przesłonił, odosobnił: również od własnej sławy. I zaczyna w sposób porażający. 

Sonate pour violoncello seul, op. 8 Zoltána Kodály'a uważa się za najdoskonalsze z dzieł tego typu od czasu Bacha. Powstało w 1915 roku, pod wpływem wschodnioeuropejskiej muzyki ludowej. Będzie o nim jeszcze mowa, gdyż obecnie należy do często realizowanych przez wiolonczelistów. W każdym razie to, jak przedstawił je Amerykanin, przemówiło do mnie dogłębnie. 

Także dalszy ciąg fascynuje. David Wilde (temat podejmę w dodatkach), Aleksandr Czeriepnin, Bright Sheng (poświęcę mu post w innym kręgu) i uwieńczenie: "Appalachia Waltz" Marka O'Connora w wersji na wiolonczelę solo.

Proszę zauważyć: na załączonej powyżej okładce kolejność utworów w zasadzie jest odwrotna. Tę edycję odradzam. Polecam wydanie, które widnieje na afiszu/zapowiedzi i które niniejszym prezentuję.

Albowiem to, jak się zaczyna, jest równie ważne jak to, w jaki sposób się kończy.

PS. Odsyłam tu: Yo-Yo Ma


Alfia Nakipbekova

  Tak daleka, a tak bliska... Alfia Nakipbekova w Royal Academy of Music, wrzesień 2023 roku; zdjęcie dzięki uprzejmości artystki. Rozkochał...