26/02/2024

Truls Mørk

 


Rozmowy w "katedrach"


 Fot. Johs Boe.

Nigdy nie wiadomo, co w trawie piszczy. Nasłucha się taki turist o brataniu z przyrodą, hasa tyleż tędy, co wszędy, a tu jak go up! No. Oby tylko pobolało. 

Przekonał się o tym norweski wiolonczelista, Truls Mørk (ur. 1961), zaliczany do najwybitniejszych spośród współczesnych. Przypuszczalnie ukąszenie kleszcza doprowadziło u niego do uszkodzenia centralnego układu nerwowego i niedowładu. Półtoraroczna rehabilitacja sprawiła, że od 2012 znów występuje, choć tracił nadzieję.

Tymczasem koncerty i recitale mają dlań szczególne znaczenie. Po pierwsze, wyraża przekonanie, że dzieło powstaje w trójkącie: kompozytor, wykonawca, publiczność. Podkreśla znaczenie ostatniej instancji, zazwyczaj przeoczanej bądź dyskryminowanej. Po drugie zaś, nie fetyszyzuje nagrań. Twierdzi, że nie są to wersje definitywne, ostateczne, a jedynie wynikające z bieżącego doświadczenia i dyspozycji dnia tak solisty, jak orkiestry i dyrygenta. Uważa, że stanowią coś w rodzaju dokumentu. Zamyśla, żeby "poprawiać" to, co już zarejestrował.

Nawet jeśli rzadko to czyni i tak może poszczycić się imponującą dyskografią. Należałoby zapytać, dlaczego w związku z tym do prezentacji wybrałem album debiutancki? Wystarczy — wtedy, kiedy powstawał, zatem w połowie 1986, Mørk był już finalistą kilku prestiżowych konkursów: Czajkowskiego w Moskwie, Cassadó we Florencji, Nauburga w Nowym Jorku oraz laureatem Nagrody UNESCO na konkursie Europejskiej Unii Radiowej w Bratysławie. Pod koniec pobytu w akademii muzycznej jego mentor stwierdził, że stał się indywidualnością.

Imponuje mu rosyjska szkoła wiolonczelistyki. Przy pełnym poszanowaniu precyzji i detaliczności pozwala sobie na intensywność i rozmach; nad metronomiczność przedkłada emocjonalność, fantazję, polot. Przemawia szczerze, jednak rozważnie. Chociaż ćwiczenia na instrumencie zaczynał od suit Bacha, nagrał je dopiero, gdy przekroczył smugę cienia. Stały się dla niego okazją do... rozmów w "katedrach", które niejako ustanawiają. Tak określił je jeden z najwybitniejszych wiolonczelistów w dziejach, ale poczyniłem tu również aluzję do powieści totalnej peruwiańskiego noblisty, Mario Vargasa Llosy. 

Bo też miejsce kontaktu z muzyką (kościół, filharmonia, galeria, restauracja, klub, biblioteka, salon, itp.) niektórzy z nas traktują niczym sanktuarium. To przestrzeń, która owszem, sprzyja zachwytowi, lecz nade wszystko namysłowi i refleksji. Współtworzymy ją wspólnie z artystami, mimo łun na horyzoncie, zamków wylatujących w powietrze, plemion w pochodzie, planet w ruchu. Bolesna byłaby utrata tych naszych "katedr", w których tyle dyskusji prowadziliśmy. Wyraz twarzy Trulsa Mørka, kiedy ogłaszał, że prawdopodobnie nigdy więcej nie zagra na tej wyjątkowej wiolonczeli z 1723 roku wenecjańskiego lutnika, Dominico Montagnany, przejmuje na równi z dziełami, które przedkłada, wciąż. 



"Arne Nordheim, George Crumb, Ingvar Lidholm, Zoltan Kodály" (1987, Simax Classics) tak w pierwszej edycji, taka jest też rzeczywista kolejność czyli kompozytorzy: norweski, amerykański, szwedzki, węgierski. Żaden z nich już nie żyje (dwaj umarli niedawno), niemniej uwidacznia się tu istotna cecha Mørka: preferuje repertuar współczesny. Oczywiście nie zaniedbuje klasycznego, jednak utwory powstałe w XX i XXI wieku interpretuje najczęściej. Odpowiada zresztą za ponad trzydzieści prawykonań.

Zanim domknie album sonatą Kodály'a, usłyszymy: "Clamavi" (1980), "Sonata for violoncello solo" (1955) w trzech częściach oraz "Fantasia sopra laudi" (1977). Wszystkim patronuje duch środkowoeuropejskiej melancholii. Zaczyna się od posępnego nawoływania, a dalej nawracają nuty smutku i rezygnacji. Trudno się dziwić. Każdego z twórców pasjonowały dzieła Béli Bartóka. Ponadto Lindolm był wychowankiem ucznia Kodály'a, Mátyása Seibera, natomiast Nordheim terminował w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia i nawet ma na koncie utwór pt. "Warszawa" (1968).

Samemu Mørkowi nieobce są polskie klimaty. Aż dwukrotnie nagrywał Chopina, a w ogóle to współpracował z Lutosławskim i wykonywał Concerto grosso na 3 wiolonczele i orkiestrę (2001) Pendereckiego. Zapewne znalazłoby się więcej ciekawostek, ale za mną ciężki tydzień. Czekając na barbarzyńców, życzę spokojnej nocy.


Alfia Nakipbekova

  Tak daleka, a tak bliska... Alfia Nakipbekova w Royal Academy of Music, wrzesień 2023 roku; zdjęcie dzięki uprzejmości artystki. Rozkochał...