29/02/2024

Zaafiszowanie na marzec i kwiecień 2024


Solowe występy wiolonczelistek, część pierwsza



W obu nadchodzących miesiącach czeka nas prawdziwe tsunami kobiet. Początkowo planowałem koncerty wiolonczelowe w męskim wykonaniu, jednak przekładam je na maj. Panowie się nie zmartwią — jak wiemy, potrafią czekać nawet na Godota. 

Natomiast w maju kolejna plejada wiolonczelistek, tym razem prezentujących repertuar z naprawdę różnych stron świata w dialogu z fortepianem. 

Ale ale ale... przed nami jeszcze ostatnia z prezentacji bieżącego kręgu. Pojawi się najpóźniej do niedzieli. Przy okazji przypomnimy, dlaczego poeta i eseista Zbigniew Herbert tytułował się "barbarzyńcą w ogrodzie". 

26/02/2024

Truls Mørk

 


Rozmowy w "katedrach"


 Fot. Johs Boe.

Nigdy nie wiadomo, co w trawie piszczy. Nasłucha się taki turist o brataniu z przyrodą, hasa tyleż tędy, co wszędy, a tu jak go up! No. Oby tylko pobolało. 

Przekonał się o tym norweski wiolonczelista, Truls Mørk (ur. 1961), zaliczany do najwybitniejszych spośród współczesnych. Przypuszczalnie ukąszenie kleszcza doprowadziło u niego do uszkodzenia centralnego układu nerwowego i niedowładu. Półtoraroczna rehabilitacja sprawiła, że od 2012 znów występuje, choć tracił nadzieję.

Tymczasem koncerty i recitale mają dlań szczególne znaczenie. Po pierwsze, wyraża przekonanie, że dzieło powstaje w trójkącie: kompozytor, wykonawca, publiczność. Podkreśla znaczenie ostatniej instancji, zazwyczaj przeoczanej bądź dyskryminowanej. Po drugie zaś, nie fetyszyzuje nagrań. Twierdzi, że nie są to wersje definitywne, ostateczne, a jedynie wynikające z bieżącego doświadczenia i dyspozycji dnia tak solisty, jak orkiestry i dyrygenta. Uważa, że stanowią coś w rodzaju dokumentu. Zamyśla, żeby "poprawiać" to, co już zarejestrował.

Nawet jeśli rzadko to czyni i tak może poszczycić się imponującą dyskografią. Należałoby zapytać, dlaczego w związku z tym do prezentacji wybrałem album debiutancki? Wystarczy — wtedy, kiedy powstawał, zatem w połowie 1986, Mørk był już finalistą kilku prestiżowych konkursów: Czajkowskiego w Moskwie, Cassadó we Florencji, Nauburga w Nowym Jorku oraz laureatem Nagrody UNESCO na konkursie Europejskiej Unii Radiowej w Bratysławie. Pod koniec pobytu w akademii muzycznej jego mentor stwierdził, że stał się indywidualnością.

Imponuje mu rosyjska szkoła wiolonczelistyki. Przy pełnym poszanowaniu precyzji i detaliczności pozwala sobie na intensywność i rozmach; nad metronomiczność przedkłada emocjonalność, fantazję, polot. Przemawia szczerze, jednak rozważnie. Chociaż ćwiczenia na instrumencie zaczynał od suit Bacha, nagrał je dopiero, gdy przekroczył smugę cienia. Stały się dla niego okazją do... rozmów w "katedrach", które niejako ustanawiają. Tak określił je jeden z najwybitniejszych wiolonczelistów w dziejach, ale poczyniłem tu również aluzję do powieści totalnej peruwiańskiego noblisty, Mario Vargasa Llosy. 

Bo też miejsce kontaktu z muzyką (kościół, filharmonia, galeria, restauracja, klub, biblioteka, salon, itp.) niektórzy z nas traktują niczym sanktuarium. To przestrzeń, która owszem, sprzyja zachwytowi, lecz nade wszystko namysłowi i refleksji. Współtworzymy ją wspólnie z artystami, mimo łun na horyzoncie, zamków wylatujących w powietrze, plemion w pochodzie, planet w ruchu. Bolesna byłaby utrata tych naszych "katedr", w których tyle dyskusji prowadziliśmy. Wyraz twarzy Trulsa Mørka, kiedy ogłaszał, że prawdopodobnie nigdy więcej nie zagra na tej wyjątkowej wiolonczeli z 1723 roku wenecjańskiego lutnika, Dominico Montagnany, przejmuje na równi z dziełami, które przedkłada, wciąż. 



"Arne Nordheim, George Crumb, Ingvar Lidholm, Zoltan Kodály" (1987, Simax Classics) tak w pierwszej edycji, taka jest też rzeczywista kolejność czyli kompozytorzy: norweski, amerykański, szwedzki, węgierski. Żaden z nich już nie żyje (dwaj umarli niedawno), niemniej uwidacznia się tu istotna cecha Mørka: preferuje repertuar współczesny. Oczywiście nie zaniedbuje klasycznego, jednak utwory powstałe w XX i XXI wieku interpretuje najczęściej. Odpowiada zresztą za ponad trzydzieści prawykonań.

Zanim domknie album sonatą Kodály'a, usłyszymy: "Clamavi" (1980), "Sonata for violoncello solo" (1955) w trzech częściach oraz "Fantasia sopra laudi" (1977). Wszystkim patronuje duch środkowoeuropejskiej melancholii. Zaczyna się od posępnego nawoływania, a dalej nawracają nuty smutku i rezygnacji. Trudno się dziwić. Każdego z twórców pasjonowały dzieła Béli Bartóka. Ponadto Lindolm był wychowankiem ucznia Kodály'a, Mátyása Seibera, natomiast Nordheim terminował w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia i nawet ma na koncie utwór pt. "Warszawa" (1968).

Samemu Mørkowi nieobce są polskie klimaty. Aż dwukrotnie nagrywał Chopina, a w ogóle to współpracował z Lutosławskim i wykonywał Concerto grosso na 3 wiolonczele i orkiestrę (2001) Pendereckiego. Zapewne znalazłoby się więcej ciekawostek, ale za mną ciężki tydzień. Czekając na barbarzyńców, życzę spokojnej nocy.


18/02/2024

Henrik Brendstrup

 

Wyrzeczenie


Kadr z nagrania zamieszczonego na YouTube przez Det Jyske Musikkonservatorium w 2020 roku.

Henrik Brendstrup (ur. 1960) — duński wiolonczelista. Obecnie wykładowca Królewskiej Akademii Muzycznej w Aarhus i członek Europejskiej Orkiestry Kameralnej.

U początków kariery współpracował z pianistką Catherine Edwards. Nagrali album z utworami Chopina i Liszta (1989, Kontrapunkt), za który otrzymali prestiżowe francuskie wyróżnienie Diapason d'Or, potem zabrali się za Mendelssohna-Bartholdy'ego (1990, Kontrapunkt). 

Jednak pierwsza połowa lat 90. ubiegłego wieku upływa mu przede wszystkim pod znakiem fascynacji twórczością rosyjsko-tatarskiej kompozytorki, Sofii Gubajduliny (ur. 1931). Wpierw w 1992 wraz z The Danish Quartet (Den Danske Strygekvartet) rejestrują jej trio oraz kwartety smyczkowe 1-3 (1994, BIS). Rok później przedkłada materiał z omawianego tu albumu (patrz niżej). Wreszcie pod koniec 1994 uczestniczy w nagraniu "Silenzio" na akordeon, skrzypce i wiolonczelę (1995, BIS). 

Jednocześnie przez trzy dekady w duecie z pianistą Perem Salo lub przy współudziale Copenhagen Classic (zazwyczaj sekstet) prezentuje kompozytorów rodzimych, jak Peter Heise, Jens Laursøn Emborg, Jacob Fabricius, Ludolf Nielsen, Hakon Børresen, Louis Glass, Herman D. Koppel, Anders Nordentoft i in. Wydają to cenione wytwórnie: cpo i Decapo Records.

W międzyczasie z Gefion Trio zainteresował się Beethovenem. W domowym zaciszu pogrywa Bacha. 


"Sofia Gabaidulina: Detto II, In Croce, Ten Preludes" (1994, Kontrapunkt) zawiera dokładnie to, na co wskazuje tytuł.

Wpierw "Detto II" (1972) na wiolonczelę i orkiestrę kameralną w trzynastoosobowym składzie (plus dyrygent). Instrumenty dęte, kwartet smyczkowy, czelesta i instrumenty perkusyjne zewsząd oplatają dyskretnie wiolonczelę, pozwalając jej wybrzmieć żałośliwie. 

Pośrodku (kolejność na płycie jest inna niż zapowiadana) znajduje się "10 Präludien für Violoncello solo (1974)", bezpośrednio powiązane z tematyką bieżącego kręgu (solowe występy wiolonczelistów). Niby zaledwie ćwiczenia z artykulacji. W istocie poszczególne utwory to nie tylko różne sposoby wydobywania dźwięku. Każdy stanowi autonomiczną całość; wszystkie są ambitne i atrakcyjnie; ponadto zostały pomysłowo rozstawione: współgrają ze sobą, wytwarzając dzieło godne uwagi. Nie bez przyczyny wykonują je i utrwalają najwybitniejsi muzycy.

Na koniec "In Croce". Powstały dwie wersje, na wiolonczelę i organy (1979) oraz wiolonczelę i bajan (1991). Brendstrup na szczęście wybrał wcześniejszą. Mówi autorka: "Moje quasi-religijne podejście do instrumentu jest darem i staram się wzmocnić go we mnie". Duńczyk tego nie czyni. W jego grze odczuwam bardziej wyrzeczenie się aspektu sakralnego tudzież rytualnego na rzecz konkretu, precyzji. Jednak i to wystarcza, by nas — przy wydatnym wsparciu organisty Jensa E. Christensena — oszołomić kołowrotem dźwięków, zahipnotyzować, porwać. Ten uporczywy motyw kojarzy się z opisanym przez Poego wirem Malstromu. Sprowadza... dokąd? Przeczuwałem, lecz to bardziej niesamowite. 

Dźwięk Des – Szeol, Hades (otchłań), wyobrażony w postaci niemuzycznego czarnego punktu w nawiasie (•) – ostatni dźwięk utworu, kończący ekstremalne glissando w dół od dźwięku e3 do dźwięku Des. Jest to określonej wysokości muzycznej punkt – nie nuta! – opisany nawiasem, graficzne wyobrażenie otchłani (Hadesu), elementu częstego na ikonach ukrzyżowania [...].

W tym opartym na schemacie kwinkunksu utworze dzieje się tak wiele, że nie potrafię tego zinterpretować. Odsyłam do artykułu Anny Sawickiej, skąd pochodzi powyższy cytat. 

13/02/2024

Allar Kaasik


Nabożeństwo wirtuozerii

Allar Kasik z córkami, 1985 rok; fot. Eino Pärnamets.


 

Allar Kaasik (ur. 1949) – estoński wiolonczelista. Niestrudzony orędownik rodzimego repertuaru. Przykład stanowi album przywołany w zapowiedzi. Bo też i trudno o inny. Jak nie sposób znaleźć solidnego zdjęcia owego artysty, chociaż należy do najwybitniejszych w Europie, tak jeszcze trudniej pozyskać nagrania. Prezentowane wydano w związku z 100. rocznicą deklaracji niepodległości państwa.


Na "Timeless Light: Estonian Cello Works" (2017, BIS) znajdziemy tym samym sześć utworów pięciu jego rodaków. Poza jednym, zostały zarejestrowane w latach 2014 i 2016. Większość posiada charakter religijny. Niestety, aktualnie tym podobna adnotacja nie zachęca. W epoce powszechnej histerii spustoszenie czyni obustronny fanatyzm: zarówno admiratorów sacrum, jak i adwersarzy, stąd każdy "ani gorący, ani zimny" może wykazywać rezerwę. Dlatego uprzedzam, proszę zaufać jeśli nie mnie, to temu sympatycznemu panu, którego widzimy w otoczeniu córeczek. Wie, co czyni. Od początku kariery poszukiwał wartości ponadczasowych. Natomiast w trudnym okresie, kiedy ojczyzna przynależała do ZSRR, częstokroć występował w kościołach zamiast w filharmoniach. Sprawiał, że muzyka tam rozbrzmiewająca nie tylko współtworzyła nabożeństwo, ale i stanowiła przejaw najwykwintniejszej wirtuozerii.


Tak zatem najdawniejszy z przedstawianych utworów (na płycie nr 4) to koncert Arvo Pärta na wiolonczelę i orkiestrę z 1966. Pochodzi z wcześniejszej płyty, "Allar Kaasik Tšello" (1989, Melodiya), a został nagrany w 1987 w związku z rehabilitacją kompozytora, przed emigracją potępianego przez sowieckich włodarzy, zaś po zakazanego.


Pięć kolejnych powstało specjalnie dla wiolonczelisty. I tak, ostatni (nr 6) Erkki-Sven Tüür rozpisał na wiolonczelę i organy. Podobny stworzyła ongiś Anne Ellerhein-Metsala, również można się z nim zapoznać, ale na ww. pozycji z katalogu radzieckiej/rosyjskiej wytwórni. O ile ktoś pozyska.


Numery 1 oraz 3 to dzieła na wiolonczelę i chór. Najsampierw majestatyczna, utrzymana w cerkiewnym stylu "Molitva" ("Prayer") Galiny Grigorjevy, w którą dyskretnie wpleciono przesłanie: Święć się Imię Twoje. Następnie niezmiernie pomysłowe "Excerpts from »Seitsme linnu seitse und«" ("Seven Dreams of Seven Birds") Tõnu Kõrvitsa. Kojarzy się z pewnym koncertem Einojuhaniego Rautavaary. Istotne jest jednak coś innego: część środkowa, kiedy osamotniony wiolonczelista zgrywa się ze świergotem rozmarzonych ptaków, stanowi przedsmak tego, na co czekamy w tym tekście. Wszak motywem przewodnim niniejszego kręgu są solowe występy i o nich przede wszystkim powinna być mowa.




Takie na omawianym albumie są dwa, numer 2 oraz 5. Ten drugi to "Recitativo Accompagnato" znowu Grigorjevy. W porządku, znakomity, niemniej o wiele istotniejszy jest "Gospodi, pomilui nas" ("Lord, Have Mercy On Us") śp. Kuldara Sinka (1942-1995). To jedna z ostatnich jego prac, przerwana przez tragiczną śmierć tego pustelnika ze wzgórz. Istne arcydzieło, zwłaszcza w tym wykonaniu. Dorównuje sonacie Kodály'a i suitom Brittena.


Większość zapewne kojarzy obraz Beksińskiego AA72. Kanion, w którego zbocza wrośnięte są potężne i srogie figury kamiennych mnichów o trupich obliczach. Wszechobecny (z)mrok usiłuje rozproszyć pochodnią niewielka postać  mimo samotności, obaw, zwątpienia, może i rozpaczy nieustępliwie zmierzająca naprzód, Gdzieś. Malowidło prawdopodobnie zainspirował fragment biblijnego Psalmu 23,4: "Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę [...]". 

Tak postrzegam wymowę owej kompozycji. Przesądzone wydaje się, iż ten, kto ją pomyślał, wiele przeżył, podobnie jak ten, kto zaprezentował. Mądrość doświadczenia uwidacznia się w każdym momencie. Dla mnie stanowi prywatne objawienie.

Wszystko przepadnie w płomieniach. Wszystko przepadło w płomieniach. Ale jak wiemy, rękopisy nie płoną. Allar Kaasik, z pomocą profesorów i muzykologów, dokończył dzieło przyjaciela.

Obecnie przebywa w Finlandii. Wiem, że uczestniczył w projekcie upamiętnienia twórczości Miki Piiparisena. I że orkiestruje, wykłada. Ponadto grywa w restauracjach. Nic więcej, póki co. Mimo że wiele wiolonczelistek i wielu wiolonczelistów doczeka się tu prezentacji, do tego akurat wrócę. Nie wyobrażam sobie, że można by o nim zapomnieć.

07/02/2024

Daniel Müller-Schott


Równowaga

Fot. Uwe Arens.


Nikt nie potraktował Benjamina Brittena (1913-1976) bardziej bezwzględnie, aniżeli nasz Bogusław Schaeffer. Otóż potwierdził, że mamy do czynienia z najwybitniejszym brytyjskim kompozytorem XX wieku, ale wyłącznie dlatego, że... zabrakło konkurencji. Następnie przyznał mu laur pierwszeństwa w kategorii "niedobrej »umiarkowanej« nowoczesności", czyli w istocie anachronicznej, a nawet archaicznej. Osławione "War Requiem" (1962) opisał jako "potężnie zbudowane [...] i równie potężnie puste". Natomiast ewidentne szyderstwo stanowiło stwierdzenie, że jego późniejsze wykonywanie w kościołach i katedrach zaplanowano z premedytacją, by uniemożliwić publiczności protest (tudzież ewakuację). 

Docenił zaledwie twórczość sceniczną Brittena. Nie wspomina o suitach na wiolonczelę solo, które powinien kojarzyć, gdyż poczęły się z przyjaźni i podziwu dla jednego z najsłynniejszych wiolonczelistów w dziejach (póki co, poprzestanę na peryfrazie). Powstały trzy: nr 1 (op. 72) w 1964 roku, nr 2 (op. 80) w 1967, nr 3 (op. 87) w 1971. O nich, a zwłaszcza tej ostatniej, Schaeffer raczej nie mógłby stwierdzić: "nie ma [...] w tej muzyce niczego, co by mogło poruszać". Są równie istotne, jak przywołane w poprzednim poście suity Bacha czy sonata Kodály'a.

Artyści uważają je za fascynujące muzycznie i wymagające technicznie. Częstokroć też wykonują: w komplecie bądź pojedynczo. Nadarzy się okazja, by scharakteryzować dokładnie poszczególne utwory. Tutaj wyznam jedynie, że długo zastanawiałem się, co postanowić. Pierwotnie planowałem zaprezentować je w interpretacji któregoś z Rosjan. Potem zamyślałem o Anglikach. Ostatecznie wybrałem muzyka zza zachodniej granicy i nie żałuję.

Daniel Müller-Schott (ur. 1976) to niemiecki wiolonczelista, protegowany Anne-Sophie Mutters. Jako piętnastolatek został laureatem młodzieżowej edycji prestiżowego Międzynarodowego Konkursu Muzycznego im. Piotra Czajkowskiego w Moskwie i stał się ulubieńcem rodaków: tak krytyków, jak publiczności. 

Co ciekawe, wyjątkowo odważnie zadebiutował, nagrywając suity wiolonczelowe Bacha (2000). Kilkanaście kolejnych pozycji w jego dyskografii to koncerty bądź kameralistyka o klasycznym rodowodzie. Na zarejestrowanie solowego repertuaru ponownie zdecydował się w latach 2009/2010 i były to właśnie "The Cello Suites" Benjamina Brittena (2011, Orfeo). 


Dotychczas odnotowałem dwie strategie radzenia sobie z tymi dziełami przez wiolonczelistów bądź wiolonczelistki. Albo niemrawo zaczynają, jednak spektakularnie finiszują albo przeciwnie: dociskają z początku, by dalej jakby przygasnąć. Jak zaś poczyna sobie Müller-Schott? Równomiernie. Konsekwentnie. Z uwagą, rozwagą, powagą. Ma to tę zaletę, że słucha się tych Brittenów przez cały czas, a nie w porywach czy w momentach najbardziej sugestywnych. Te wprawdzie nie wybrzmiewają z całą mocą, niemniej przykuwają. 

W przeróżnych recenzjach brzmienie niemieckiego wiolonczelisty charakteryzowane jest jako intensywne, mroczne, racjonalne. W tym przypadku napisałbym: wyraziste, liryczne, racjonalne. Ta równowaga mi odpowiada, jednak na tym wykonaniu suit barona Aldeburgha nie poprzestaniemy. Poznamy kilka innych, w następnych kręgach.

Dopowiem jeszcze, że bohater tej prezentacji jest ambasadorem muzyki klasycznej wśród uczniów szkół średnich w ramach projektu "Rhapsody in School".

Odsyłam też tu: Daniel Müller-Schott | Offizielle Homepage (daniel-mueller-schott.com)


 

Alfia Nakipbekova

  Tak daleka, a tak bliska... Alfia Nakipbekova w Royal Academy of Music, wrzesień 2023 roku; zdjęcie dzięki uprzejmości artystki. Rozkochał...