30/03/2024

Zaafiszowanie na maj 2024



Koncerty wiolonczelowe w męskim wykonaniu, część pierwsza




 

Dotychczas prezentacji na cello circles doczekali się, po kolei:

Yo-Yo Ma
Daniel Müller-Schott
Allar Kaasik
Henrik Brendstrup
Truls Mørk
Tomasz Daroch
Veronika Wilhelm
Denise Djokic
Sol Gabetta

Pozostały trzy wspaniałe wiolonczelistki, by zamknąć krąg marcowy. Niedługo zatem:

Joanna Gutowska
Alfia Nakipbekova
Sonia Wieder-Atherton

Natomiast na maj przypadają wyjątkowo ciekawe, acz niezbyt znane koncerty wiolonczelowe w męskim wykonaniu. W związku z tym, że jutro wypada Niedziela Wielkanocna, a pojutrze... prima aprilis, afisz zapodaję dzień wcześniej. 


24/03/2024

Sol Gabetta


Muzyczne trwanie wobec przemijania

Fot. Matthias Müller.

Aż zamarłem z niedowierzania. Kilka dni temu uparłem się, by w tym tekście nawiązać do wiersza Czesława Miłosza "Zaśpiew" (1967). To wyznanie kobiety. Marzyła, że okaże się wyjątkowa, a tylko podzieliła los przodkiń: zmarła. Uprzednio uświadomiła sobie, jak znienacka się zestarzała. Nie zapamiętała niegdysiejszych dramatów ani nawet nie ma pewności, czy się wydarzyły. Wszystko gdzieś przepadło. Powyższą narrację zamierzałem przypisać do występu bohaterki niniejszej prezentacji, podkreślając wszakże, iż ona, chociaż ze wszech miar uświadamia sobie terror przemijania, przeciwstawia mu (przy wsparciu Przyjaciela i Stwórcy dzieła) OBECNOŚĆ i artyzm. Dopóki człowiek przemawia, również za sprawą muzyki, nie nicestwieje. Rzuca wyzwanie temu, co pozbawia go siebie sekunda po sekundzie, pomiędzy tymiż żłobiąc własny wizerunek. I oto dzisiaj, przypadkiem, odnalazłem artykuł Katarzyny Kuci. Z niego zapożyczam nagłówek, gdyż kondensuje moje refleksje, gdzieniegdzie też odnoszę się doń w dalszym wywodzie. Potwierdza, że nie zawiodła mnie intuicja i że przywołanie polskiego noblisty jest jak najbardziej zasadne.


***

Nie mnie rozstrzygać, czy Sol Gabbeta (ur. 1981) powinna być określana jako argentyńska wiolonczelistka — ojczyznę opuściła w wieku lat dziesięciu, przeprowadzając się do Szwajcarii. Śledztwa w tej sprawie prowadzić nie zamierzam: tak to widnieje tu i ówdzie, zatem przepisuję. Odpowiadam natomiast za pomieszczenie jej w kręgu dotyczącym solowych występów. To z kolei może wzbudzać konsternację, zważywszy na fakt, że stricte solowego albumu w jej dyskografii nie znajdziemy. 

Na pewno zasługuje na miano gwiazdy. Kilku managerów, itd. Koncertuje z najznakomitszymi orkiestrami na świecie, u boku słynnych dyrygentów, w towarzystwie najwybitniejszych artystów. Dla przykładu taki "Koncert potrójny" Beethovena, op. 56. Na płycie (2015, Sony Classical) sekundują jej Giuliano Carmignola (skrzypce) oraz Dejan Lazić (fortepian). Ale na YouTube bez problemu znajdziemy późniejsze wykonanie, gdzie z kolei otaczają ją Isabelle Faust (skrzypce) oraz Kristian Bezuidenhout (fortepian). Tylko orkiestra i dyrygent się nie zmienili: Orkiestra Kameralna z Bazylei / Giovanni Antonini. Niemal trzysta tysięcy odtworzeń!

Na szczególną uwagę zasługuje jej fascynacja łotewskim kompozytorem, Pēterisem Vasksem (ur. 1946). Jego dzieła mają charakter programowy, "traktuje polaryzację ekspresji, przeciwstawienie skupienia medytacyjnego silnemu patosowi oraz neoromantyczne gesty muzyczne jako wyraz sprzeciwu wobec niszczenia przyrody i zaniku tradycyjnych wartości etycznych we współczesnym świecie" (za Encyklopedią Muzyczną PWM). Oddziałują nań: kościelna muzyka baptystów, której nasłuchał się w dzieciństwie (jego ojciec był pastorem), łotewskie pieśni folklorystyczne, neoromantyzm, modernizm i XX-wieczna awangarda; nie bez znaczenia są sowieckie zniewolenie i represje, a także literackie inspiracje. Wypracował ostatecznie styl zbliżony do "europejskiej odmiany minimalizmu wzbogaconej o kontekst religijny" (Katarzyna Kucia). Utożsamia się z takimi twórcami, jak Arvo Pärt, Henryk Mikołaj Górecki, Gia Kancheli, Valentin Silvestrov, Awet Terterian, itp.

Twórczość Łotysza Gabetta poznała w okresie nastoletnim. Jako dorosła kobieta i uznana artystka poprosiła, by napisał dla niej koncert wiolonczelowy. Wzbraniał się, bo stworzył już jeden, ale dał się przekonać. Dokonała prawykonania.




Na "Vasks: Presence" (2016, Sony Classical) wiolonczelistka demonstruje wszystkie trzy wymiary aktywności artystycznej — współpracę z orkiestrami (tu: Amsterdam Sinfonietta, dyr. Candida Thompson), kameralistykę (w tym przypadku duet wyjątkowy, "wzruszający", jak stwierdziła: z matką) oraz występy solowe.

Zaczyna od "Klātbūtne — Presence. Concerto No. 2 For Cello And String Orchestra", w którym Vasks postanowił zdać relację z postrzegania życia. Etap pierwszy to narodziny, młodość, miłość, pasja i idealizm, zaufanie, nadzieja. Aż wkraczamy w dorosłość: to etap dramatyczny, niespokojny, przepełniony pytaniami i zwątpieniem, ze świadomością konfliktów, którym nie sposób zapobiec, a często i zaradzić; kończy się czymś w rodzaju krzyku znanego z obrazu Muncha. Trzecia część ma charakter odmienny, stanowi medytację, jakby spojrzenie z zewnątrz, z góry, ale na tej optyce kosmicznej nie poprzestaje: podobno zapowiada nowe życie, zniebazstąpienie. Stąd i forma kołysanki. Przedwcześnie, by Gabetta mogła oznajmić: "Wybiegłam do szkoły a wracam o lasce, przygięta i sucha" (Miłosz). Jednak ten zaśpiew jej towarzyszy, ponadto doskonale rozumie intencje kompozytora. Wzmaga to odczucie aria, której tak się domagała. To głos sponad świata: kogoś, kto przeminął, a jest. Takie nieustępliwe muzyczne trwanie wobec przemijania. Tytułowa OBECNOŚĆ.

Niemniej, niezależnie od tego, jak poważnymi sensami obciążył koncert autor, jest on zwyczajnie piękny. Uroku przydaje mu neoromantyzm. Powolne, rozwleczone melodie. Liryzm i elegijność. Wzniosłość. Lamentacja. Wiolonczela wybrzmiewa momentami jak skrzypce. A przez wzgląd na zakończenie, zderzają się tu dwie perspektywy: ziemska i transcendentna.

Pośrodku "Musique du Soir" na wiolonczelę i organy. Traktuje o zmierzchu, tym zwykłym, codziennym, jak również życia.

Podsumowanie stanowi "Grāmata čellam The book for cello solo". Nie Gabbeta pierwsza wykonała ten utwór: powstał w 1978, a prawykonanie odbyło się rok później. Niemniej dopiero jej interpretacja go spopularyzowała; odtąd doczekaliśmy się kilkunastu kolejnych.

Właściwie jest źródłem niniejszego albumu: został zarejestrowany najwcześniej, w 2009 roku (poprzedzające go kompozycje w 2015). Musi mieć dla niej szczególne znaczenie: z tego powodu usytuowałem ją w tym kręgu. Nie dość, że w tej wersji na płycie ukazuje się po raz trzeci (pierwotnie jako singiel w 2010, RCA Red Seal), to przecież wykonywała go już w 2001, w ramach pierwszej edycji Prix Credit Suisse Jeunes Solistes, której została laureatką. Co ciekawe, prezentowała wtedy również inny utwór na wiolonczelę solo, mianowicie "Divertimento" Pendereckiego.

Oto... dochodzi do eksplozji! Wściekłe, seryjne ataki. Zawodzenie. Szuranie. Zgrzypienie. Histeria. Podekscytowanie. Stanowczość. Tragizm. Dużo agresji. Wtem... wyciszenie. Delikatność. Smutek. Moment ostatecznego wyboru: dokąd zmierzam w zdesakralizowanym świecie wypełnionym przez wściekłość i wrzask?

Sol Gabetta zdecydowała. W tej postawie wytrwała już ćwierć wieku.



16/03/2024

Denise Djokic

 

Śpiewać prawdziwie


Fot. z oficjalnej strony Denise Djokic.

Wystarczył debiut. Przebłysk. Kolejne wydarzenia zapowiadały spektakularną karierę: performance podczas rozdania Grammy w 2002, który śledziło miliony widzów; telewizyjny dokument, relacjonujący tournée po wiejskich obszarach Kolumbii Brytyjskiej; uznanie przez magazyny "Maclean’s" i "Elle" za jedną z najbardziej wpływowych kobiet na kontynencie. I wtedy, na jakimś rozstaju dróg, wytwórnia składa propozycję z tych nie do odrzucenia: należy skorzystać z okazji i zająć się po prostu czymś rozrywkowym, komercyjnym, dajmy na to: popem.

Odmówiła. 

Pozostała orędowniczką muzyki klasycznej, którą popularyzuje podczas konferencji i na różnych forach. Toteż w moim przekonaniu kanadyjska wiolonczelistka, Denise Djokic (ur. 1980), zasługuje na najwyższy szacunek.

Łącznie w okresie 2002-2013 wydała cztery albumy, każdy doceniany i honorowany. Trzy z nich nagrała w duecie z pianistą, Davidem Jalbertem. Zawierają, po kolei: sonaty czy suity Barbera, Martinů, Brittena; inspirowane folklorem miniatury Vaughana Williamsa, Strawińskiego, Schumanna, Janáčka; wreszcie sonaty Rachmaninowa i Chopina. Ukazywały się w latach: 2002, 2005, 2013, odpowiednio nakładem Sony Classical, Endeavour Classics i Atma Classique.  

Odtąd nic. To znaczy nie znalazłem żadnych nagrań sygnowanych jej nazwiskiem. A przecież koncertuje z orkiestrami północnoamerykańskimi oraz europejskimi. Uczestniczy w tak niezwykłych projektach, jak na przykład prapremiera "Three Warriors: Concerto for Cello Trio and String Orchestra" Vincenta Ho w 2014. Współtworzy formacje kameralne, prowadzi kursy mistrzowskie, wykłada. Dzieje się niezmiernie dużo, ale poświadczających to płyt brak.

Wprawdzie on-line uświadczymy tego i owego, w tej kwestii namawiam jednak do samodzielnej kwerendy. Można podzielić się odkryciami w komentarzach na facebookowej stronie cello circles.





Czwarty z albumów, a trzeci w kolejności, to "Benjamin Britten — Three Suites for Cello" (2008, Atma Classique). Już wcześniej, na drugim, znalazła się długa suita na wiolonczelę solo Gaspara Cassadó z 1950. Tutaj mamy do czynienia z bardziej ambitnym projektem. Rzadko kto mierzy się z tym repertuarem w tak młodym wieku (póki co, wszyscy panowie, których interpretacje uzbierałem, przedkładali je, gdy byli starsi abo i zdecydowanie starsi). Djokic się poważyła.

Przy pierwszym przesłuchaniu odnotowałem urzekający tembr instrumentu. Nie ma tu żadnego złudzenia, także krytycy zauważyli "arrestingly beautiful tone colour". Brzmi ta wiolonczela urokliwie, cudownie, śpiewnie. I bardziej aniżeli gra — śpiewa wiolonczelistka. A śpiewać potrafi prawdziwie. To natomiast, jak pamiętamy z "Sonetów do Orfeusza" Rilkego, oznacza inne tchnienie.

Otóż Britten powszechnie szanowany jest za wkład w dziedzinę opery. Niemniej i te jego trzy suity na wiolonczelę solo są czymś w rodzaju personalistycznej opery. Bardziej niż hołd, stanowią alternatywę dla tożsamego arcydzieła Bacha. Też miało powstać ich sześć, jednak cykl przerwała śmierć. Dalej, na początku pierwsza suita Anglika, op. 72, ewidentnie nawiązuje do Suity nr 1, G-dur, BWV 1007 Niemca. Jednakże gromadzą inspiracje nie tylko baroku, także klasycyzmu, romantyzmu, modernizmu, ponadto są bardziej chropowate, stanowią refleksje z poharatanego życia tudzież przeklętego wieku.

I przede wszystkim poczęły się z przyjaźni (złośliwi dopowiedzą, iż mocno zakrapianej). Acz mimo intymnego charakteru posiadają uniwersalne przesłanie. Zwłaszcza trzecia, op. 87. Powstała w dziewięć dni w ostatnim okresie życia schorowanego kompozytora. Zapewne dlatego składają się nań zarówno wariacje na temat trzech rosyjskich pieśni ludowych, jak i kondakionu za zmarłych nie jestem kompetentny, by to potwierdzić, ale podobno nie występują tam nuty skądinąd niźli z owych czterech źródeł. W każdym razie melancholia przeplata się tu z ironią, dramatyzm z rezygnacją, a wszystko zmierza ku dostojnej kulminacji, gdzie prawosławny hymn wybrzmiewa dosłownie i z całą mocą. Przydaje całości eschatologicznego charakteru.

Wydaje mi się, że męskie wykonania akcentują trwogę ostateczności. Djokic inaczej. Ona obezwładniania kres. Obłaskawia. Nie ma tu grozy ani rozpaczy. Brak dramatu. Pozostaje uroczysty ton, śpiewny. Z tej śpiewności wynika akceptacja. Tym samym artystka przemawia niczym John Donne (fragment Sonetu 10 w przekładzie Stanisława Barańczaka):

Śmierci, próżno się pysznisz; cóż, że wszędy słynie Potęga twa i groza: licha w tobie siła, Skoro ci, których — myślisz — jużeś powaliła, Nie umrą, biedna Śmierci; mnie też to ominie. [...] Ze snu krótkiego zbudzi się dusza człowieka W wieczność, gdzie Śmierci nie ma; Śmierci, śmierć cię czeka.

Albowiem śpiewać... to być!

 

Alfia Nakipbekova

  Tak daleka, a tak bliska... Alfia Nakipbekova w Royal Academy of Music, wrzesień 2023 roku; zdjęcie dzięki uprzejmości artystki. Rozkochał...