16/03/2024

Denise Djokic

 

Śpiewać prawdziwie


Fot. z oficjalnej strony Denise Djokic.

Wystarczył debiut. Przebłysk. Kolejne wydarzenia zapowiadały spektakularną karierę: performance podczas rozdania Grammy w 2002, który śledziło miliony widzów; telewizyjny dokument, relacjonujący tournée po wiejskich obszarach Kolumbii Brytyjskiej; uznanie przez magazyny "Maclean’s" i "Elle" za jedną z najbardziej wpływowych kobiet na kontynencie. I wtedy, na jakimś rozstaju dróg, wytwórnia składa propozycję z tych nie do odrzucenia: należy skorzystać z okazji i zająć się po prostu czymś rozrywkowym, komercyjnym, dajmy na to: popem.

Odmówiła. 

Pozostała orędowniczką muzyki klasycznej, którą popularyzuje podczas konferencji i na różnych forach. Toteż w moim przekonaniu kanadyjska wiolonczelistka, Denise Djokic (ur. 1980), zasługuje na najwyższy szacunek.

Łącznie w okresie 2002-2013 wydała cztery albumy, każdy doceniany i honorowany. Trzy z nich nagrała w duecie z pianistą, Davidem Jalbertem. Zawierają, po kolei: sonaty czy suity Barbera, Martinů, Brittena; inspirowane folklorem miniatury Vaughana Williamsa, Strawińskiego, Schumanna, Janáčka; wreszcie sonaty Rachmaninowa i Chopina. Ukazywały się w latach: 2002, 2005, 2013, odpowiednio nakładem Sony Classical, Endeavour Classics i Atma Classique.  

Odtąd nic. To znaczy nie znalazłem żadnych nagrań sygnowanych jej nazwiskiem. A przecież koncertuje z orkiestrami północnoamerykańskimi oraz europejskimi. Uczestniczy w tak niezwykłych projektach, jak na przykład prapremiera "Three Warriors: Concerto for Cello Trio and String Orchestra" Vincenta Ho w 2014. Współtworzy formacje kameralne, prowadzi kursy mistrzowskie, wykłada. Dzieje się niezmiernie dużo, ale poświadczających to płyt brak.

Wprawdzie on-line uświadczymy tego i owego, w tej kwestii namawiam jednak do samodzielnej kwerendy. Można podzielić się odkryciami w komentarzach na facebookowej stronie cello circles.





Czwarty z albumów, a trzeci w kolejności, to "Benjamin Britten — Three Suites for Cello" (2008, Atma Classique). Już wcześniej, na drugim, znalazła się długa suita na wiolonczelę solo Gaspara Cassadó z 1950. Tutaj mamy do czynienia z bardziej ambitnym projektem. Rzadko kto mierzy się z tym repertuarem w tak młodym wieku (póki co, wszyscy panowie, których interpretacje uzbierałem, przedkładali je, gdy byli starsi abo i zdecydowanie starsi). Djokic się poważyła.

Przy pierwszym przesłuchaniu odnotowałem urzekający tembr instrumentu. Nie ma tu żadnego złudzenia, także krytycy zauważyli "arrestingly beautiful tone colour". Brzmi ta wiolonczela urokliwie, cudownie, śpiewnie. I bardziej aniżeli gra — śpiewa wiolonczelistka. A śpiewać potrafi prawdziwie. To natomiast, jak pamiętamy z "Sonetów do Orfeusza" Rilkego, oznacza inne tchnienie.

Otóż Britten powszechnie szanowany jest za wkład w dziedzinę opery. Niemniej i te jego trzy suity na wiolonczelę solo są czymś w rodzaju personalistycznej opery. Bardziej niż hołd, stanowią alternatywę dla tożsamego arcydzieła Bacha. Też miało powstać ich sześć, jednak cykl przerwała śmierć. Dalej, na początku pierwsza suita Anglika, op. 72, ewidentnie nawiązuje do Suity nr 1, G-dur, BWV 1007 Niemca. Jednakże gromadzą inspiracje nie tylko baroku, także klasycyzmu, romantyzmu, modernizmu, ponadto są bardziej chropowate, stanowią refleksje z poharatanego życia tudzież przeklętego wieku.

I przede wszystkim poczęły się z przyjaźni (złośliwi dopowiedzą, iż mocno zakrapianej). Acz mimo intymnego charakteru posiadają uniwersalne przesłanie. Zwłaszcza trzecia, op. 87. Powstała w dziewięć dni w ostatnim okresie życia schorowanego kompozytora. Zapewne dlatego składają się nań zarówno wariacje na temat trzech rosyjskich pieśni ludowych, jak i kondakionu za zmarłych nie jestem kompetentny, by to potwierdzić, ale podobno nie występują tam nuty skądinąd niźli z owych czterech źródeł. W każdym razie melancholia przeplata się tu z ironią, dramatyzm z rezygnacją, a wszystko zmierza ku dostojnej kulminacji, gdzie prawosławny hymn wybrzmiewa dosłownie i z całą mocą. Przydaje całości eschatologicznego charakteru.

Wydaje mi się, że męskie wykonania akcentują trwogę ostateczności. Djokic inaczej. Ona obezwładniania kres. Obłaskawia. Nie ma tu grozy ani rozpaczy. Brak dramatu. Pozostaje uroczysty ton, śpiewny. Z tej śpiewności wynika akceptacja. Tym samym artystka przemawia niczym John Donne (fragment Sonetu 10 w przekładzie Stanisława Barańczaka):

Śmierci, próżno się pysznisz; cóż, że wszędy słynie Potęga twa i groza: licha w tobie siła, Skoro ci, których — myślisz — jużeś powaliła, Nie umrą, biedna Śmierci; mnie też to ominie. [...] Ze snu krótkiego zbudzi się dusza człowieka W wieczność, gdzie Śmierci nie ma; Śmierci, śmierć cię czeka.

Albowiem śpiewać... to być!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Alfia Nakipbekova

  Tak daleka, a tak bliska... Alfia Nakipbekova w Royal Academy of Music, wrzesień 2023 roku; zdjęcie dzięki uprzejmości artystki. Rozkochał...