Tak daleka, a tak bliska...
Alfia Nakipbekova w Royal Academy of Music, wrzesień 2023 roku; zdjęcie dzięki uprzejmości artystki. |
Rozkochała się w szkockim archipelagu Orkadów, konkretnie w wysepce Papa Westray. Miejsce to odludne (wyczerpująca podróż z Londynu przez dwa i pół dnia: pociąg, prom, łódź, samochód) i opustoszałe (u początku bieżącego stulecia niespełna siedemdziesięciu mieszkańców). Pod tym względem przypomina zapewne Zonę z uwielbianego przezeń arcydzieła Andrieja Tarkowskiego. Tym bardziej że okolica, bezleśna i pagórkowata, uwodzi surowym pięknem.
Czy nad brzegiem tamtego morza — zapatrzona w dal, mimo ogłuszającego łomotu fal i niemiłosiernego wycia wiatru — wspominała rodzinną Karagandę pośrodku Kazachstanu, gdzie się urodziła i gdzie pod opieką ocalałego z Gułagu wiolonczelisty pobierała pierwsze lekcje gry na instrumencie; potem młodzieńcze tournée po Związku Radzieckim, mistrzowskie kursy pod okiem legend wiolonczeli i sukcesy w środkowo-europejskich konkursach (Wilno, Belgrad, Budapeszt); wreszcie ucieczkę z Sovietlandu do Wielkiej Brytanii, w której pozostała?
Alfia Nakipbekova (także: Bekova) to wiolonczelistka brytyjsko-kazachska. Z siostrami, skrzypaczką Elwirą i pianistką Eleonorą, jeszcze w młodości założyły Bekova Sisters Trio (debiut w 1978, Miełodija; m.in. z utworem Lutosławskiego) i tę działalność kontynuowały na emigracji. Dla Chandos Records nagrały kilkanaście albumów, na których znajdziemy dzieła Rachmaninowa, Brahmsa, Czajkowskiego, Ravela, Martinů, Grieczaninowa, Szostakowicza, Zhukova, Francka, Rimskiego-Korsakowa, Musorgskiego, Turiny i in.
Występowała niemal wszędzie: Europa, Australia, USA i Kanada, Azja i Bliski Wschód. Na szczególną uwagę zasługuje udział w 'Bach Marathon', kiedy to przez kilka lat w różnych miastach podczas jednego wieczoru prezentowała wszystkie sześć suit wiolonczelowych niemieckiego kompozytora. Ostatecznie zdecydowała się je zarejestrować w średniowiecznym (z XII wieku, chociaż utrzymuje się, że powstał na fundamencie piktyjskiej świątyni), zaś odrestaurowanym w 1994 roku kościółku św. Bonifacego w Papa Westray — w dwóch podejściach, w grudniu 2007 i listopadzie 2008. Ponieważ warunki pogodowe stale utrudniały realizację, niektóre fragmenty dograno w tamtejszym studiu. Całość zasłużyła na najwyższe uznanie; nie bez powodu Cameo Classics wznowiła ten dwupłytowy klejnot.
Poza klasykami, a także wielkimi nostalgikami w rodzaju Hansa Gála, o czym niżej, Nakipbekovą fascynują również awangarda i wybitni prekursorzy. Chętnie wykonuje repertuar współczesny. Planuje wydać album z interpretacjami dzieł na wiolonczelę solo Jamesa Dillona, Lizy Lim czy Iannisa Xenakisa (póki co, dostępnymi w streamingu). Poświęciła im nawet publikację: "Performing Contemporary Cello Music: Defining the Interpretative Space" (2020). Zwłaszcza Xenakis należy do jej faworytów — z rozprawami na jego temat możemy się zapoznać w zbiorze "Exploring Xenakis: Performance, Practice, Philosophy" (2019).
Tamże wykazała, jak znaczący wpływ na jej wykonanie "Nomos alpha" miał "Stalker" ("Сталкер", 1979). Tylko najwybitniejsi artyści nie przeoczą tym podobnych źródeł inspiracji.
Hans Gál (1890-1987), austriacko-węgierski kompozytor i muzykolog, przeżył dwie apokalipsy: 1918 i 1938. Pierwsza oznaczała rozpad monarchii austro-węgierskiej i koniec epoki Habsburgów, natomiast druga aneksję Austrii przez III Rzeszę i konieczność emigracji. Po dwakroć zatem doświadczył czegoś na kształt utraty świata — acz w owym utraconym świecie w sensie mentalnym pozostał dozgonnie. O ile w drugiej połowie XX wieku z tego powodu stał się "niemodny", o tyle obecnie przekłada się to na wzrost popularności.
Bo też i w jego przypadku "świat wczorajszy" stanowił początek "prywatnej i artystycznej drogi", jak dla znamienitego pokolenia modernistów austriackich, o których erudycyjnie rozwodził się Claudio Magris (ur. 1939), włoski prozaik, eseista i wykładowca. Ich dzieła i egzystencję naznaczyła żałoba po cesarsko-królewskim imperium. Jakkolwiek nierzadko je krytykowali, jednocześnie kontynuowali i współtworzyli tzw. mit habsburski, na mocy którego bezpowrotnie miniona przeszłość jawiła się jako epoka szczęścia i beztroski, harmonii i porządku, spokoju i bezpieczeństwa, pewności i trwałości, itd. Zwłaszcza w obliczu totalitarnego horroru nasilało się zapotrzebowanie na taką wyidealizowaną ojczyznę: unicestwioną, lecz nieprzedawnioną.
Gál przynależy do tej generacji: wiedeńska tradycja klasyczna stanowi dlań elementarne odniesienie. Młodszy od Krausa, Musila, Zweiga, Csokora, Brocha, rówieśnik Werfela, starszy od Weinhebera, Rotha, Doderera, Schreyvogla — przeżył każdego z nich. Tym tragiczniejsze akcenty powinny wystąpić w jego twórczości. Tymczasem (co podkreślał Malcolm MacDonald, autor bookletu) cechuje ją olimpijski spokój ("Olympian serenity"). Dotyczy to również trzech utworów zawartych na "Music for Cello" (2012, Toccata Classics). Żadnych wyrazistych namiętności tu nie uświadczymy. Wszystko odbywa się wolno, z namysłem, namaszczeniem wręcz. Kompozycjom nie sposób wszakże odmówić intensywności. Mamy bowiem do czynienia z dziełem przepojonym żywotnością introwertyczną, czyli wynikającym z dyspozycji cokolwiek obecnie zapoznanej: z refleksyjnie usposobionej ustawicznej aktywności wewnętrznej (vita contemplativa).
Omawiana pozycja zawiera stworzone pod sam koniec życia Sonatę oraz Suitę na wiolonczelę solo, op. 109a i 109b (1982). Uwidaczniają się w nich wpływy analogicznego repertuaru Maxa Regera, Paula Hindemitha, Zoltána Kodály'a, a także odniesienia do Bacha. Pozostajemy w kręgu dworskiej melancholii, jak i salonowej wytworności. Wybitna elegancja i klarowność, głębia i powaga, klasyczna powściągliwość, a zarazem rozległość, zgoła panoramiczność, na pewno natomiast polifoniczność — utrzymuje się wrażenie stałej obecności akompaniamentu. Ten po prawdzie pojawia się, jednak dopiero na końcu, w Sonacie na wiolonczelę i fortepian, op. 89 (1954), gdzie Nakipbekovej towarzyszy Jakob Fichert, wprowadzając ton Brahmsa czy nawet Chopina. Emanuje smutne piękno, zasmucone. Wytrwałość. Pożegnanie, rozstanie. Przygasła żarliwość.
Na pewno jest to muzyka opuszczenia, odosobnienia, utraty, wygnania; wyzbyta przy tym desperacji. Wydaje się tak daleka, anachroniczna nieomal, a jednocześnie tak bliska, doraźna jakby. Sugeruje region, w którym się wychowałem, a o którym po raz pierwszy usłyszałem od ukochanej babci: niegdysiejszą Galicję. Duża w tym zasługa wiolonczelistki. O niej można z pełnym przekonaniem stwierdzić, że jest autonomiczna, wszechstronna, empatyczna, precyzyjna, opanowana. Czuje i rozumie to, co bliskie, chociaż odległe. Rozliczne światy utracone.
to płyta kamienna
z kredowym kołem
[...]
tak jak stara krew
wokół rosną kopczyki
popiołu
do ramion
do ust
[Zbigniew Herbert, Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego miasta].